Czterech na pięciu dentystów poleca tego blogspota.

Wreszcie kebab, to jak wygrać miliony!

Nie pisz notki na bloga dłuższy czas, a potem wrzuć dwie w tak krótkich odstępach czasowych, że niektórzy nie zdążyli jeszcze przeczytać poprzedniej. W każdym razie, przez ten jeden dzień wydarzyło się tyle, że musiałam to opisać, bo oprócz rozśmieszania was, chciałam tutaj jeszcze zapisywać jakieś bardziej istotne wydarzenia ze swojego życia. I robię to tylko po to, żeby za dwa lata przeczytać to i powiedzieć "Boże, dlaczego byłam takim zjebanym dzieckiem. A teraz biere mój dowód i idę glosować na PiS".
No więc, w ten czwartek wybrałam się z resztą ukochanych przez nauczycieli pierwszaczków na niesamowitą wyprawę do berlińskich muzeów. Ogólnie, to cel całkiem spoko, bo zobaczyć kimation lesbijski na żywo, a na papierze, to przecież totalnie inne doznania. Te wybuchy, te e m o c j e .
...
Naprawdę myśleliście, że wszyscy pojechaliśmy tam podziwiać sztukę?
...
No dobrze, pojechaliśmy tam podziwiać sztukę, bo zdanie do następnej klasy to w tej chwili nasz priorytet, ale po co się jedzie do kraju turasami płynącego? Na KEBAB. (W przypadku hipsterów: również sklep z zamszowymi butami na deszczowe dni i jarmark świąteczny, gdzie mały woreczek kasztanów kosztował połowę moich funduszy na całą wycieczkę)
Odnalezienie kebaba okazało się nie być wcale takie proste. Krążyliśmy pomiędzy Niemcami (Ilu Niemców zmieści się w budynku hotelu "Sedes"? ZA DUŻO), ludźmi, którzy brali nas za Rosjan  i wciskali nam czapki z sierpem i młotem, oraz przekreślone swastyki, a także tańczącymi wystawami, przy których czułeś się jak creeper, który patrzy przez szkło na człowieka, a w jego tle pada śnieg.
Kiedy już tam dotarliśmy... wreszcie powiedzonka Szyszoka się przydadzą do opisania tego co czuliśmy! To jak wygrać miliony monet, jak święta! W dodatku był tam murzyn, który włączył rap na całą budkę, a drugi pracownik kroił mięso w jego rytm ostro się dybając. Sprzedawali tam też ten tajemniczy napój, który kiedyś znaleźliśmy pod KFC. (Coś jak rozwodniona Cola Level Up z żabki z dodatkiem płynu do płukania tkanin. I nie żartuję tu, bo bąbelki były, kurna, tęczowe) Nie skusiłam się.
Kupiliśmy sobie też na drogę powrotną mleko o smaku... coca-coli i sernika. Całą drogę wszystkim się chciało po tym wymiotować. Ale na pocieszenie mieliśmy Seksmisję i tatuaże z gumy do żucia. Beczka, krzywy samochód, indiański totem... poczuj się jak prawdziwa księżniczka!
Ah, zanim wsiedliśmy do autokaru, to prawdopodobnie uszkodziłam trochę glanem toaletę publiczną. Nigdy więcej z takowej nie skorzystam, fakenszit.
Zapomniałam wspomnieć, że zabrakło miejsc w autokarze i pani wiozła kilka osób swoim samochodem.
I Kuba ma seksowniejsze zdjęcie w paszporcie niż ja.
Nie wzięłam telefonu, więc napisałam od Ady, że leży na łóżku. W domu czekały na mnie opierdol i 17 nieodebranych połączeń. Just człowiek frajer. Bo mama podobno żadnego smsa nie dostała.
Ale tak pomijając to wszystko, to jest mi jakoś tak dobrze.
To być może dlatego, że się zakochałam

Pozdrawiam,
Ja.

2 komentarze:

Ktoś pisze mi komentarz, jeeeej.

© Agata dla WioskaSzablonów | Technologia blogger. | Freepik FlatIcon