Czterech na pięciu dentystów poleca tego blogspota.

Typowa notka na wrzesień

Zabieram się od kilku lat do wszystkich notek od czasu do czasu, nie przekraczając bezpiecznej ilości jednej na kwartał. Nie będę się okłamywać stwierdzeniem, że mam zamiar publikować cokolwiek w sposób regularny, bo muszę wreszcie przestać się oszukiwać, ale nie myślcie, że nigdy nie próbowałam zacząć. Wręcz przeciwnie: mam dowody tego, że tych prób było naprawdę wiele. Wersje robocze notek pełne są strzępków myśli i cudów, których po czasie zrozumieć nie potrafię. Tu przykład:

Czasami bije ode mnie niezrozumiały chłód. Jakbym podświadomie dystansowała się od ludzi i tworzyła niewidzialną ścianę. Dlaczego? Nie wiem. Ale nie wiem też o sobie wielu innych rzeczy, bo nie potrafię zrozumieć tego z jakim trudem przychodzą mi akcje uznawane powszechnie za całkowicie naturalne. Nigdy nie odczułam strachu przed odezwaniem się pierwsza. Potrafię zagadać, ale jednocześnie nie potrafię się słowami zbliżyć, tworząc ułomne konwersacje zbliżone do dźgania kogoś kijem zza drzewa, spoglądając przy tym w drugą stronę.

Bunt przeciwko samej sobie wyprowadził mnie po latach udręki ze smutnej krainy złożonej z karuzeli powierzchownych znajomości i wypełzłam wreszcie na powierzchnię własnych potrzeb, mogąc nazwać kogoś swoim. Ale zbliżenie się nie jest wszystkim. Trzeba pozostać blisko i się nie oparzyć, a to po latach doświadczeń uznać mogę za sztukę.

Zaufaj mi - dwa słowa dla niektórych kompletnie niezrozumiałe. Zmieniające postrzeganie wszystkiego, nieosiągalne w niedawnej przeszłości stały się nowością kuszącą, w której można było wręcz utonąć... więc tonęłam. Ale niejednokrotnie przekonałam się, że nie na każdego powinnam się otwierać, bo nie każdy jest w stanie odwdzięczyć się czymkolwiek wartościowym. I dostrzegłam wreszcie, że inni też potrafią przez takie sytuacje cierpieć. Podzieliłam ludzi na jeże, kwiaty, psy i zwłoki.

I kolejny, tym razem mniej dramatyczny:

Wpis naskrobany dnia trzeciego maja w okolicach Gdańska.

Inspiracja tytułu kartą z Munchkina jest efektem zagrywania się nim na forumowym zlocie. (Na którym to właśnie przebywam, ale wszyscy jeszcze śpią, a mi się włączył wewnętrzny skowronek.)
Niezależnie gdzie pójdę... robię sobie kompletny przypał. Wbrew wszelkiej logice nie wynika to z kompletnego braku umiejętności socjalnych. Po prostu ułożenie gwiazd mi nie sprzyja (a przynajmniej tak lubię sobie wmawiać), wszechświat się uwziął, a życie jest ciężkie. Właśnie w ten sposób pierwszego dnia zajęć laboratoryjnych na nowej uczelni... weszłam do złej sali. Poszłam na nieznane zajęcia trzeciego semestru i siedziałam na nich dobry kwadrans zanim zorientowałam się, że moja grupa jest w tym momencie w zupełnie innym miejscu. Czerwona i zdruzgotana opuściłam pomieszczenie. Lepiej nie było w liceum, kiedy na lekcji biologii w klasie pierwszej stwierdziłam zaspana, że twórcą ewolucji jest św. Franciszek z Asyżu. Uderzyłeś kiedyś w sklepie w lustro? Osobiście zrobiłam to dwa razy pod rząd w ciągu czterech minut. Często po moich dowcipach zapada niezręczna cisza, wszyscy mówią mi że na zdjęciach nie przypominam samej siebie, bo wychodzę dziwacznie, powiedziałam do sąsiada tato, potykam się na prostej drodze i zawsze pozwalam zabrać sobie kołdrę. Jestem również legendą słownika w telefonie, który częstuje takimi smaczkami jak Auchan zamiast Auschwitz.

Egzystencja człowieka wiecznego przypału jest czasami ciężka. Mój tytuł jest czymś rzeczywistym. Wisienkami na torcie tej przedziwnej karuzeli, na której kręcę się od zawsze są historie, którymi mogę zarzucić zawsze w niezręcznie cichej chwili przy ognisku, aby rozbawić moją dzielną publikę. Jak wyrobić normę jednej porażki dziennie przez cały weekend? Witam na blogu człowieka frajera!

Jeżeli ktokolwiek kto mnie czyta mnie zna, wie zapewne jakie jest moje podejście do Kościoła. Dla tych, którzy nie wiedzą, najbardziej lubię kościół jako sam budynek, a konkretniej mówiąc - jego czarujące wnętrze. Odwiedzałam w sobotę moją drogą przyjaciółkę, która podobnie jak ja ominęła Pyrkon z powodów finansowych. Jako, że jest to stworzenie wierzące, wybrałam się z nią na mszę i świecącymi oczkami oglądałam pozłacane ramy. Wracając dostrzegłam, że chociaż była to miejscowość mała, to kościoły miała dwa, a skoro był drugi... to dlaczego by się nie rozejrzeć? Przekroczywszy jego próg usłyszałam słowa: przekażcie sobie znak pokoju. Tłum ludzi pognał w moją stronę by uścisnąć mi rękę, przełknęłam ślinę, rzuciłam okiem na fresk konającego Jezusa i zszokowana wyszłam. Pożegnały mnie figura Mesjasza stojąca nad wejściem (którą wzięłam wcześniej za potencjalnego samobójcę, bo nie odróżniłam z daleka rzeźby od człowieka), mrużąca oczy staruszka i uczcie, że chyba właśnie popełniło się jakiś śmiertelny grzech, za który skończę płonąc na piekielnym stosie.


Dlaczego takie smaczki unikają publikacji? Nie wiem. Ale tak sobie myślę, że to niedobrze. Bo czasami jedynym czego człowiek w życiu potrzebuje to uzewnętrznienie swoich emocji. Dlatego dzisiaj powstawiam sobie kilka takich wspomnień, które być może są już przedawnione, a wszystko co z nimi związane przycichło - niech ujrzą światło dzienne.

Jak śmiesznie się czuję, kiedy nawet nauczyciele w szkole patrzą po sobie pytająco, bo trzeba zawołać mnie po imieniu. Natalia, ha! Rozwiałam właśnie wszelkie wątpliwości. Tak moi drodzy - okazuje się, że po kilku latach nie-internetowej znajomości można nadal mylić się i lawirować pomiędzy Bezą, a Bezą, zastanawiając się przy tym nad sensem mojego bytu i nie bytu.

Żadnej notki z tego roku jeszcze nie ma, ale nie martwcie się - nic przełomowego się w moim życiu nie stało. Siedzę czasami i patrzę jak rzeczy wcześniej dające mi masę radości leżą w kącie niezrozumiałe, niemożliwe do pojęcia po latach oczekiwania na mój powrót. Niechętnie więc gmeram w tym co mi pozostało: uśmiechu znajomych, tworzeniu, oglądaniu dennych horrorów, pisaniu o rzeczach mniej lub bardziej bzdurnych i planowaniu, a planów mam wiele. I siedzę tak i planuję czyny nieosiągalne. I narzekam w nieskończoność, doprowadzając najbliższe osoby do ogromnego bólu czterech liter.

Tu zabawnie, bo teraz patrzę na te rzeczy zupełnie inaczej:

Ludzie starsi, siedzący na studiach zawsze mówią mi, że nie wiem jeszcze czym jest życie i tam dopiero czekają mnie męki. Esemesa z informacją taką otrzymuję zwykle, kiedy gniję w szkole oczekując upragnionej godziny dziewiętnastej, kiedy to mogę rozpocząć swój marsz przez miasto w stronę domu, mijając świecącą jak zjawa filharmonię szczecińską, radiowozy patrolujące ulice przed kolejnym meczem z Lechem Poznań, po którym jeszcze do trzeciej będę słyszała na ulicy ludzi, bo mieszkam pod stadionem, cerkiew braną przez uczniów klasy drugiej za meczet i generalny syf zbierający się na ulicach tego pustego, trwającego w letargu miasta. Może faktycznie nic jeszcze nie wiem o tym, czym jest ciężka praca na studiach, ponieważ życie na dwie zmiany w liceum niewiele mnie nauczyło, chciałabym powiedzieć, ale takie słowa płynące z ust kogoś kończącego PLSP Stettin musiałyby zostać zaakcentowane tak brutalną dawką ironii, że ciężko mi wyobrazić sobie jej udźwignięcie.

Jak się moi czytelnicy zapewne domyślają, dwa powyższe wpisy próbowałam rozpocząć w smutnym okresie jakim było dla mnie liceum. I tak sobie je przeczytałam, trybiki w głowie ruszyły i zdałam sobie sprawę z tego jak umysł mi pędzi. Jak wszystko się zmienia, jak wstaję z kolan i patrzę ze strachem, ale jednocześnie ciekawością w przyszłość, wreszcie uwolniona od brzemienia jakim było tworzenie rzeczy na siłę. Nigdy nie myślałam, że zrzucenie zbędnego balastu z własnych ramion może przynieść tyle ulgi i nadziei na przyszłość.

Nie ukrywam nawet, że zawaliłam, być może przez niepewność. Jutro pierwsze dni kampanii wrześniowej, od której zależy czy uda mi się nie stracić roku życia na odrabianie uwalonych zajęć. I chociaż nigdy nie czułam się tak niegotowa na to co mnie czeka, to pójdę tam z głową w górze i myślą, że być może wreszcie odkryłam coś co naprawdę chcę robić.

Mam dużo do napisania. O studiach, o Mortikonach, o Marcinach i Piotrkach, Grymuarze i tym wszystkim co mnie cieszy, ale dajcie mi najpierw wziąć głęboki oddech. I nie martwcie się mną, Hakuna Matata.


Pozdrawiam,
Człowiek Frajer

PS. Jeżeli jesteście zainteresowani, to 9 lub 10 września odpalam stream instruktażowy z podstaw malarstwa. Będziemy tworzyć martwą naturę i omawiać podstawy. Ze względu na to, że będzie on w języku polskim NIE odbędzie się on na żadnym z moich kont streamingowych jakie znacie tylko na prywacie. Więcej info na moim peju (na Bezimiennej). Projekt Prawie jak Van Dyck się buduje, ale powoli.

PSPS. Ogarnia ktoś patronite?! Bo chcę pocztówkę od Gurgiego, ale życie mi nie pozwala.
© Agata dla WioskaSzablonów | Technologia blogger. | Freepik FlatIcon