Czterech na pięciu dentystów poleca tego blogspota.

Drzewo AVL - zaawansowany kurs C++ (implementacja)

Witam. W niniejszym kursie pomogę wszystkim zainteresowanym w poprawnym zaimplementowaniu drzewa AVL. W tej części pomogę w skutecznym zainicjowaniu pustego drzewa AVL (argumentami są opcjonalnie wskaźnik i korzeń drzewa), wstawianiu do drzewa nowego elementu o zadanym kluczu (w tablicy znaków umieszczamy tekstową reprezentację wartości klucza, np. dla klucza o wartości 1123 w tablicy powinien pojawić się łańcuch „1123”; nie dopuszczamy do wielokrotnego wstawiania elementów o tym samym kluczu) oraz wstawaniu do drzewa X nowych węzłów o wygenerowanych losowo kluczach z zakresu - 10000 do 10000.

Prace rozpoczynamy od uruchomienia preferowanego przez nas środowiska programistycznego. Zapraszam do skorzystania z przygotowanego przeze mnie schematu blokowego algorytmu postępowania w przypadku posiadania lub nie posiadania odpowiedniego środowiska programistycznego.


Jak widzicie na tej wyboistej drodze czeka na nas wiele pułapek. W przypadku posiadania devc++ na swoim dysku mogę przypomnieć, że Doktor Fux nie posiada w swoim gabinecie krat w oknach i bardzo łatwo je otworzyć. Okna te są również dostatecznie szerokie, aby poradziły sobie z tym osoby o nieco większych gabarytach

Teraz przechodzimy do bardzo ważnego elementu, czyli zrobienia sobie kubka kawy. Ja polecam kawę z mlekiem i cukrem, ale jak kto woli. Coffe shaming jest na tym blogu zakazany, szanujemy tutaj zarówno osoby preferujące mocną, czarną kawę, jak i zwolenników late macziato i tanich kaw rozpuszczalnych z Biedronki. Ja lubię robić kawę w tym kubku. Ma objętość 1,5 normalnego kubka i trzeba w nim mieszać kawę dużą łyżką do zupy. Miałam kiedyś taki czerwony, ale jestem sierotą i go rozbiłam (nie mówcie mamie ona nadal go szuka).


Następnie przechodzimy do pisania kodu.

http://lmgtfy.com/?q=ej+wiecie+jak+zrobi%C4%87+%C5%BCeby+liczby+sie+dodawaly+do+drzewa+avl+pomocy+c%2B%2B+halo%3F%3F

Jeżeli napotkacie na drodze jakiś problem, mam na to prostą solucję. Mi na przykład kod tak średnio działał (zdjęcie poniżej). Jak widać jestem marnym użytkownikiem Windowsa i nie posiadam tak skutecznych metod walki z bugami jak np. linuks. (W przypadku napotkania jakiegoś oporu ze strony komputera wystarczy odpalić konsolę i nadać sobie odpowiednie uprawnienia (sudo -i), a następnie użyć komendy rm -r f *, która załatwia większość problemów na linuksie. Mi pomaga za każdym razem.) Pamiętajcie, że komputer to wasz niewolnik.

 

Na szczęście przeszukując sieć w poszukiwaniu potrzebnych do naprawienia błędu informacji natrafiłam na przepis na placki.
    Składniki
  •         2 szklanki mąki
  •         1 łyżeczka proszku do pieczenia
  •         1 łyżeczka cynamonu
  •         1/4 szklanki cukru
  •         2 jajka
  •         1 szklanka mleka
  •         szczypta soli
  •         3 jabłka obrane i pokrojone w grubsze plastry

Mieszamy to wszystko i smażymy na oleju. Wtedy wychodzą nam racuchy. Ostrzegam jednak, że jest to przepis z którego wyjdzie nam ilość potrzebna do wyżywienia całej kampanii wojska. Aby wyznaczyć z przepisu proporcje dla jednej osoby zachęcam do skorzystania z tego wzoru:


Jak widać jest to bardzo prosta całka wyprowadzona ze wzoru Dawida Pierogowicza (jeżeli masz problem z jej rozwiązaniem Pani Doktor S. ma konsultacje w każdą środę).



Tak przygotowani debugujemy program jeszcze raz.


Mam nadzieję, że poradnik wam się przydał. Pamiętajcie - w chwilach, kiedy chcecie się zabić przypomnijcie sobie jak bardzo boli rozcięcie sobie nożem małego paluszka przy krojeniu bułki i pomyślcie, że musielibyście zrobić to sobie z nadgarstkiem tylko nieco głębiej. Podobnie jak ja stwierdzicie, że już lepiej odkładać złotówkę dziennie od dzisiaj, to na powtarzanie zajęć się uzbiera. Dla niektórych nie oddanie drzewa AVL oznacza również wolne środy do końca semestru, więc to nie taki zły biznes.

Post ten dedykuję mojej wydziałowej psiapsi Eszji, która podobnie jak ja spadła w tym semestrze z rowerka. Ten post miał mieć ciąg dalszy i być śmieszniejszy, ale mam SDiZO za 12 godzin.


Pozdrawiam,
Człowiek Frajer

Typowa notka na wrzesień

Zabieram się od kilku lat do wszystkich notek od czasu do czasu, nie przekraczając bezpiecznej ilości jednej na kwartał. Nie będę się okłamywać stwierdzeniem, że mam zamiar publikować cokolwiek w sposób regularny, bo muszę wreszcie przestać się oszukiwać, ale nie myślcie, że nigdy nie próbowałam zacząć. Wręcz przeciwnie: mam dowody tego, że tych prób było naprawdę wiele. Wersje robocze notek pełne są strzępków myśli i cudów, których po czasie zrozumieć nie potrafię. Tu przykład:

Czasami bije ode mnie niezrozumiały chłód. Jakbym podświadomie dystansowała się od ludzi i tworzyła niewidzialną ścianę. Dlaczego? Nie wiem. Ale nie wiem też o sobie wielu innych rzeczy, bo nie potrafię zrozumieć tego z jakim trudem przychodzą mi akcje uznawane powszechnie za całkowicie naturalne. Nigdy nie odczułam strachu przed odezwaniem się pierwsza. Potrafię zagadać, ale jednocześnie nie potrafię się słowami zbliżyć, tworząc ułomne konwersacje zbliżone do dźgania kogoś kijem zza drzewa, spoglądając przy tym w drugą stronę.

Bunt przeciwko samej sobie wyprowadził mnie po latach udręki ze smutnej krainy złożonej z karuzeli powierzchownych znajomości i wypełzłam wreszcie na powierzchnię własnych potrzeb, mogąc nazwać kogoś swoim. Ale zbliżenie się nie jest wszystkim. Trzeba pozostać blisko i się nie oparzyć, a to po latach doświadczeń uznać mogę za sztukę.

Zaufaj mi - dwa słowa dla niektórych kompletnie niezrozumiałe. Zmieniające postrzeganie wszystkiego, nieosiągalne w niedawnej przeszłości stały się nowością kuszącą, w której można było wręcz utonąć... więc tonęłam. Ale niejednokrotnie przekonałam się, że nie na każdego powinnam się otwierać, bo nie każdy jest w stanie odwdzięczyć się czymkolwiek wartościowym. I dostrzegłam wreszcie, że inni też potrafią przez takie sytuacje cierpieć. Podzieliłam ludzi na jeże, kwiaty, psy i zwłoki.

I kolejny, tym razem mniej dramatyczny:

Wpis naskrobany dnia trzeciego maja w okolicach Gdańska.

Inspiracja tytułu kartą z Munchkina jest efektem zagrywania się nim na forumowym zlocie. (Na którym to właśnie przebywam, ale wszyscy jeszcze śpią, a mi się włączył wewnętrzny skowronek.)
Niezależnie gdzie pójdę... robię sobie kompletny przypał. Wbrew wszelkiej logice nie wynika to z kompletnego braku umiejętności socjalnych. Po prostu ułożenie gwiazd mi nie sprzyja (a przynajmniej tak lubię sobie wmawiać), wszechświat się uwziął, a życie jest ciężkie. Właśnie w ten sposób pierwszego dnia zajęć laboratoryjnych na nowej uczelni... weszłam do złej sali. Poszłam na nieznane zajęcia trzeciego semestru i siedziałam na nich dobry kwadrans zanim zorientowałam się, że moja grupa jest w tym momencie w zupełnie innym miejscu. Czerwona i zdruzgotana opuściłam pomieszczenie. Lepiej nie było w liceum, kiedy na lekcji biologii w klasie pierwszej stwierdziłam zaspana, że twórcą ewolucji jest św. Franciszek z Asyżu. Uderzyłeś kiedyś w sklepie w lustro? Osobiście zrobiłam to dwa razy pod rząd w ciągu czterech minut. Często po moich dowcipach zapada niezręczna cisza, wszyscy mówią mi że na zdjęciach nie przypominam samej siebie, bo wychodzę dziwacznie, powiedziałam do sąsiada tato, potykam się na prostej drodze i zawsze pozwalam zabrać sobie kołdrę. Jestem również legendą słownika w telefonie, który częstuje takimi smaczkami jak Auchan zamiast Auschwitz.

Egzystencja człowieka wiecznego przypału jest czasami ciężka. Mój tytuł jest czymś rzeczywistym. Wisienkami na torcie tej przedziwnej karuzeli, na której kręcę się od zawsze są historie, którymi mogę zarzucić zawsze w niezręcznie cichej chwili przy ognisku, aby rozbawić moją dzielną publikę. Jak wyrobić normę jednej porażki dziennie przez cały weekend? Witam na blogu człowieka frajera!

Jeżeli ktokolwiek kto mnie czyta mnie zna, wie zapewne jakie jest moje podejście do Kościoła. Dla tych, którzy nie wiedzą, najbardziej lubię kościół jako sam budynek, a konkretniej mówiąc - jego czarujące wnętrze. Odwiedzałam w sobotę moją drogą przyjaciółkę, która podobnie jak ja ominęła Pyrkon z powodów finansowych. Jako, że jest to stworzenie wierzące, wybrałam się z nią na mszę i świecącymi oczkami oglądałam pozłacane ramy. Wracając dostrzegłam, że chociaż była to miejscowość mała, to kościoły miała dwa, a skoro był drugi... to dlaczego by się nie rozejrzeć? Przekroczywszy jego próg usłyszałam słowa: przekażcie sobie znak pokoju. Tłum ludzi pognał w moją stronę by uścisnąć mi rękę, przełknęłam ślinę, rzuciłam okiem na fresk konającego Jezusa i zszokowana wyszłam. Pożegnały mnie figura Mesjasza stojąca nad wejściem (którą wzięłam wcześniej za potencjalnego samobójcę, bo nie odróżniłam z daleka rzeźby od człowieka), mrużąca oczy staruszka i uczcie, że chyba właśnie popełniło się jakiś śmiertelny grzech, za który skończę płonąc na piekielnym stosie.


Dlaczego takie smaczki unikają publikacji? Nie wiem. Ale tak sobie myślę, że to niedobrze. Bo czasami jedynym czego człowiek w życiu potrzebuje to uzewnętrznienie swoich emocji. Dlatego dzisiaj powstawiam sobie kilka takich wspomnień, które być może są już przedawnione, a wszystko co z nimi związane przycichło - niech ujrzą światło dzienne.

Jak śmiesznie się czuję, kiedy nawet nauczyciele w szkole patrzą po sobie pytająco, bo trzeba zawołać mnie po imieniu. Natalia, ha! Rozwiałam właśnie wszelkie wątpliwości. Tak moi drodzy - okazuje się, że po kilku latach nie-internetowej znajomości można nadal mylić się i lawirować pomiędzy Bezą, a Bezą, zastanawiając się przy tym nad sensem mojego bytu i nie bytu.

Żadnej notki z tego roku jeszcze nie ma, ale nie martwcie się - nic przełomowego się w moim życiu nie stało. Siedzę czasami i patrzę jak rzeczy wcześniej dające mi masę radości leżą w kącie niezrozumiałe, niemożliwe do pojęcia po latach oczekiwania na mój powrót. Niechętnie więc gmeram w tym co mi pozostało: uśmiechu znajomych, tworzeniu, oglądaniu dennych horrorów, pisaniu o rzeczach mniej lub bardziej bzdurnych i planowaniu, a planów mam wiele. I siedzę tak i planuję czyny nieosiągalne. I narzekam w nieskończoność, doprowadzając najbliższe osoby do ogromnego bólu czterech liter.

Tu zabawnie, bo teraz patrzę na te rzeczy zupełnie inaczej:

Ludzie starsi, siedzący na studiach zawsze mówią mi, że nie wiem jeszcze czym jest życie i tam dopiero czekają mnie męki. Esemesa z informacją taką otrzymuję zwykle, kiedy gniję w szkole oczekując upragnionej godziny dziewiętnastej, kiedy to mogę rozpocząć swój marsz przez miasto w stronę domu, mijając świecącą jak zjawa filharmonię szczecińską, radiowozy patrolujące ulice przed kolejnym meczem z Lechem Poznań, po którym jeszcze do trzeciej będę słyszała na ulicy ludzi, bo mieszkam pod stadionem, cerkiew braną przez uczniów klasy drugiej za meczet i generalny syf zbierający się na ulicach tego pustego, trwającego w letargu miasta. Może faktycznie nic jeszcze nie wiem o tym, czym jest ciężka praca na studiach, ponieważ życie na dwie zmiany w liceum niewiele mnie nauczyło, chciałabym powiedzieć, ale takie słowa płynące z ust kogoś kończącego PLSP Stettin musiałyby zostać zaakcentowane tak brutalną dawką ironii, że ciężko mi wyobrazić sobie jej udźwignięcie.

Jak się moi czytelnicy zapewne domyślają, dwa powyższe wpisy próbowałam rozpocząć w smutnym okresie jakim było dla mnie liceum. I tak sobie je przeczytałam, trybiki w głowie ruszyły i zdałam sobie sprawę z tego jak umysł mi pędzi. Jak wszystko się zmienia, jak wstaję z kolan i patrzę ze strachem, ale jednocześnie ciekawością w przyszłość, wreszcie uwolniona od brzemienia jakim było tworzenie rzeczy na siłę. Nigdy nie myślałam, że zrzucenie zbędnego balastu z własnych ramion może przynieść tyle ulgi i nadziei na przyszłość.

Nie ukrywam nawet, że zawaliłam, być może przez niepewność. Jutro pierwsze dni kampanii wrześniowej, od której zależy czy uda mi się nie stracić roku życia na odrabianie uwalonych zajęć. I chociaż nigdy nie czułam się tak niegotowa na to co mnie czeka, to pójdę tam z głową w górze i myślą, że być może wreszcie odkryłam coś co naprawdę chcę robić.

Mam dużo do napisania. O studiach, o Mortikonach, o Marcinach i Piotrkach, Grymuarze i tym wszystkim co mnie cieszy, ale dajcie mi najpierw wziąć głęboki oddech. I nie martwcie się mną, Hakuna Matata.


Pozdrawiam,
Człowiek Frajer

PS. Jeżeli jesteście zainteresowani, to 9 lub 10 września odpalam stream instruktażowy z podstaw malarstwa. Będziemy tworzyć martwą naturę i omawiać podstawy. Ze względu na to, że będzie on w języku polskim NIE odbędzie się on na żadnym z moich kont streamingowych jakie znacie tylko na prywacie. Więcej info na moim peju (na Bezimiennej). Projekt Prawie jak Van Dyck się buduje, ale powoli.

PSPS. Ogarnia ktoś patronite?! Bo chcę pocztówkę od Gurgiego, ale życie mi nie pozwala.

Trochę o strachu - anatomia zmęczenia przerażeniem

Odkąd sięgam pamięcią świat miał nieprzyjemną tendencję do wybiegania mi naprzeciw. Wszystkie pomysły i odkrycia, na które tylko sobie pozwoliłam okazywały się bezwartościowe, a mimo tego (metodą prób i błędów) próbowałam osiągnąć cokolwiek w czymkolwiek, co tylko jakimś cudem znalazło się w szeregu dziwacznych, bezowych zainteresowań. Większość tych prób zakończyła się bezowocnym dotykaniem się wszystkiego i ucieczce z nieznanego w okrojoną, wąską strefę komfortu zbudowaną z tego co jakimś cudem udało mi się wymacać. Pojawiało się również uczucie, które towarzyszy mi gdy znajduję się w miejscach wysokich, chociażby nad przepaścią. Spoglądasz w dół, kręci ci się w głowie. Myślisz – upadasz, chociaż tak naprawdę stoisz w kompletnym bezruchu jak kamienny posąg, niezdolny do nawet drgnięcia w którąkolwiek stronę, całkowicie zdominowany przez przerażenie i wizję porażki tlącą się gdzieś we wzburzonych falach morza znajdującego się pod tobą. Zawsze powtarzałam sobie, że jestem tchórzliwa, nie mogąc przezwyciężyć irracjonalnego strachu, bo nie balansuję przecież na krawędzi – brakuje do tego oczywistego kroku w przód. Mogę odejść, a jednak tkwię w pułapce własnych wyobrażeń, przeinaczania wszystkiego, dopowiadania nie mających podstaw zakończeń potwierdzających, że do Sherlocka brakuje mi wiele. Zamiast uczynić z indukcji swojego poplecznika, zgubiłam się całkowicie i poruszam po omacku.


Ucieczka stała się dobrym rozwiązaniem na wszystkie przeciwności losu, z którymi los mnie zetknął i nim się obejrzałam przestałam się rozwijać. Bo nie walcząc z przewlekłym uczuciem niemocy ogarniającym w sytuacjach kryzysowych nie jesteśmy w stanie zmienić nic. Stoimy w miejscu i stać będziemy nadal. Nie dostałam się na Akademię Sztuk Przepięknych. Ruszyłam z desperacji w kierunku mi nieznanym, próbując nadrobić trzynaście lat zmarnowanej edukacji, by zorientować się, że absolutnie nic nie potrafię. I to wszystko trzeba naprawić, a reperowanie straconych dni przychodzi z trudem każdemu, komu chociaż raz przyszło cokolwiek, kolokwialnie mówiąc – olać. Siedzę teraz z grubym na tysiąc stron podręcznikiem i zastanawiam, czy krok w przód, prosto w głęboką wodę nie był błędem, a jednak próbuję po raz piąty udowodnić sobie, że może potrafię spełnić oczekiwania człowieka, który poświęcił wszystko w imię nauki czegoś, co mi wystarczy jedynie liznąć, iść dalej, zapomnieć. Przetrwać.

Biorąc pod uwagę, że zjeździłam pół Polski pewnie większość moich czytelników wyśmiałaby mnie głośno widząc informację, że czasami boję się wyjść z domu, a zerknięcia zza pleców, kiedy tworzę cokolwiek wzbudzają we mnie uczucie beznadziejnej irytacji, a jednak – to fakt. Te dwadzieścia jeden lat nauczyło mnie jednak, że czasami warto kliknąć wyślij, podnieść głowę i spojrzeć komuś w oczy, uśmiechnąć się do nieznajomego, podzielić przeżyciem, wylać żale w obrębie bloga, napisać list pełen zwierzeń, czy najważniejsze – wyjechać, samotnie i w ciszy zobaczyć coś, co jest dla nas ważne i wrócić z nowym doświadczeniem. Piękno odwagi nie jest jednak u mnie czymś powszechnym i serce bije mi w rytmie niewielu takich momentów, ale wierzę usilnie, że niemożliwe jest warte próby najbardziej ze wszystkiego.

Jeżeli mogłabym dać sobie z przeszłości i przyszłości jakąkolwiek radę, niech będzie proste – rób i walcz o swoje, niezależnie od tego jak źle wygląda sytuacja i jak wiele osób próbuje wmówić ci, że się nie da. Na przekór wszystkim, z rogami na wierzchu. Jestem już zmęczona, więc skaczę.

Pozdrawiam,
Człowiek Frajer

Typowo na koniec coś zupełnie niezwiązanego z tytułem. Szukam osób chętnych do okazjonalnej wymiany myśli poprzez listy bądź kartki. Kolekcjonuję pocztówki, lubię czytać, kocham i mimo potknięć czasowych odpisuję. Ktoś coś?

Dwudziesty rok mojego życia

Dawno nic tutaj nie dodałam, a Krzysiu Gonciarz zainspirował mnie do napisania podsumowanie kolejnego roku mojego życia. Ja co prawda nie wyprowadziłam się do Azji ani nie założyłam firmy zatrudniającej coraz większą liczbę osób, ale dla mnie również te dwanaście miesięcy było przełomem. Ostatnio siedzę tylko i boję się co dalej, więc teraz, na przekór - powiem co było z uśmiechem na ustach i życzę samej sobie w ten Nowy Rok, aby częściej do swoich marzeń i osiągnięć się uśmiechać.

Styczeń był miesiącem pracy nad dyplomem, stresu przedmaturalnego i innych spraw, a jednak pochwalić się mogę ciągłym dawaniem z siebie ile się dało, co objawiło się w postaci plenerów i popularyzowania swoich prac w obrębie użytkowników furcadii. Otworzyłam również kolejengo PBFa.

Luty minął podejrzanie szybko, zawierał w sobie moje urodziny i ferie, podczas których los zmusił mnie do użalania się nad swoim malarskim dorobkiem. Dwudziestego dziewiątego lutego obroniłam pierwszą część dyplomu na zadziwiające oceny, zważywszy na to, że jedną z prac tworzyłam jeszcze na dzień przed.

W marcu powoli docierało do mnie, że mam trochę zaległości i pierwszy raz przyznałam sobie, że potrzebuję korepetycji. Dzięki temu udało mi się nadrobić dziewięć lat olewania wszystkiego, co próbowali mi wbić do łba zdesperowani nauczyciele.

W kwietniu obroniłam drugą część dyplomu i ocierając łzę mogłam powiedzieć: udało się, przełknąć ślinę i brać się za maturę.

Maj to miesiąc egzaminów, które zdałam jak na moje możliwości idealnie. Jest to również miesiąc w którym pojawił się na moim kanale pierwszy filmik. Zapoczątkował serię kolejnych.

Czerwiec był miesiącem pożegnań i... kolejnych egzaminów, tym razem na ASP. Niestety moje marzenia o byciu projektantem okazały się być dość nierealne.

W lipcu użalając się nad sobą złożyłam papiery na Zachodniopomorski uniwersytet technologiczny. Jeszcze nie wiedziałam, że będzie to decyzja mojego życia. Napisałam pierwszą modyfikację do mybb, zaczęłam uczyć się podstaw javascriptu, PHP i rozwijałam się w htmlu i cssie.

W sierpniu Zielona fasola przeniosła nam forum na nowy serwer. Rozpoczęła się nowa era Mortisa zwieńczona forumowym zlotem, na którym poznałam cudownych ludzi.

We wrześniu założyłam jeden z pierwszych blogów pobocznych i postanowiłam dołączyć do AdSense. Wskrzesiłam wiele starych projektów opowiadań i rozpoczęłam pisanie scenariusza pierwszej gry.

Październik to pierwszy miesiąc na studiach, nowi znajomi i robienie sobie przypału. Pierwsze kroki w bashu, wkuwanie bramek logicznych i innych bajerów.

Listopad to początek projektu Prawie Jak Van Dyck, nowy, piękny styl dla Mortisa i... przypomnienie sobie magii e-sportu.

W grudniu postanowiłam grać więcej, zaczęłam uczyć się francuskiego i rozważać chiński, nadrabiałam kurs c# i zawalałam fizykę. Ale było warto, chociaż VisualStudio ściągało się sześć godzin. Zebrałam też 30 widzów na moim streamie, co było na tym kanale rekordową oglądalnością.

Wiele filmików, notek, podstawy programowania, rozwijanie się w dziedzinach plastycznych i parcie do przodu, chociaż nie wszystko się udawało i wylałam wiele łez. Dobrze teraz usiąść i pomyśleć, że nie były to łzy nad niczym - nie zmarnowałam żadnej okazji na udoskonalenie się i nie żałuję podjętych decyzji.

Co w 2017? Po pierwsze... zdać. Po drugie, realizować Prawie Jak Van Dyck. Po trzecie, w wakacje streamować. Czy się uda - nie wiem, ale mam nadzieję, że tak. A w lipcu... W lipcu może work exchange? Kto wie? Miałabym o czym vlogować.

Kocham was moje koteczki.


Pozdrawiam z pociągu,

Człowiek Frajer
© Agata dla WioskaSzablonów | Technologia blogger. | Freepik FlatIcon